Z-M-P: www.ukamienuj.pl

15 lutego 2012 11:5825 komentarzy

Prawo jest. Należę do jednego z pierwszych roczników objętych nauczaniem Wiedzy o Społeczeństwie. Moja edukacja w zakresie WoS, rozpoczęta w podstawówce, tempa nabrała w liceum, gdzie pani profesor z uporem godnym naprawdę dobrych spraw wymagała od nas wiedzy o zasadach funkcjonowania wszystkich wielkich, dużych i mniejszych instytucji państwowych oraz ich aktualnym składzie osobowym. Tekst konstytucji musieliśmy nie tylko znać w zasadzie na pamięć, lecz również rozumieć, jak litera naszej ustawy zasadniczej reguluje zakres działania władzy ustawodawczej, wykonawczej i – zwłaszcza – sądowniczej RP. Dlatego „zwłaszcza”, że po maturze spora część moich koleżanek wybierała się na prawo i kierunki pokrewne. Najwyraźniej pani profesor doszła do wniosku, że im mocniej uświadomi im, w jakie bagno się pakują, tym więcej duszyczek zdoła uratować. Straszyła nas zatem apelacjami i kasacjami. Przerażała zawiłą mozolnością procesu tworzenia prawa. Wywoływała panikę pytaniami o personalia sędziów Sądu Najwyższego. Etc., etc., etc…

      Nie prowadzę żadnych statystyk. Nie mam pojęcia, kto wziął sobie do serca takie zakamuflowane przestrogi, kto zaś ich nie dostrzegł, bądź też dostrzec nie chciał. Mam za to graniczące z pewnością przekonanie, że nawet zapobiegliwa prof. H. nie była w stanie przewidzieć, że znacznie bardziej potworna od treści, które starała się nam włożyć pod fryzurę, okaże się ich dewaluacja.

      Dziś, ledwie naście lat po mojej maturze, cała ta WoSowa wiedza jest mniej więcej tak przydatna, jak umiejętność obsługi pralki typu „Frania”. Przy czym ja i tak jestem w o tyle dobrej sytuacji, że nauki jurystyczne jakoś nigdy mnie nie pociągały i po liceum wylądowałem na filologii. Za to wszystkie te moje koleżanki, które poszły na prawo, wyszły – wybaczcie płaski kalambur – na lewo. W swe długoletnie studia włożyły mnóstwo sił i – wbrew bujdom o bezpłatnej edukacji – pieniędzy. I po co?

      Wystarczyło przecież kupić sobie komputer z dostępem do internetu i w stopniu podstawowym nauczyć się go obsługiwać. Bo konstytucja obowiązuje niby wciąż ta sama. Tyle, że dziś jej zapisy są martwe jak spróchniała kłoda.

      Doskonale to widać na przykładzie pewnej młodej mamy z Sosnowca, która… nie, nie zabiła swojego dziecka. Śmierć nastąpiła w wyniku wypadku, ale to jest akurat mało istotne. Bądźmy szczerzy i poważni: co nas obchodzi zgon kilkumiesięcznej dziewczynki? Rokrocznie na terenie RP ginie cała masa dzieci. Wyrzucanych na śmietnik tuż po porodzie, katowanych na śmierć przez własnych, zwyrodniałych rodziców, rozjeżdżanych tuż pod domem przez domorosłych naśladowców Kubicy, itepe, itede. Owszem, jakąś niewielką część tych raptownie i drastycznie zdmuchniętych istnień vox sieciuli zauważa. Rzuci jakąś wzmiankę na forum, rutynowo się oburzy i po hecy. Żadnego do tej pory nie zaszczycił taką uwagą, jak „małej Madzi”.

      Wielką naiwnością byłoby także przypuszczenie, iż winą Katarzyny W. było wprowadzenie policji w błąd. Vox sieciuli zdanie o policji ma jak najgorsze – niestety, w dużej mierze słusznie – i zupełnie jej nie poważa. Za ołganie policjantów można kogoś pochwalić. Zganić? Nigdy.

      Chodzi o to, mili państwo, że ta wredna baba zrobiła vox sieciuli w bambuko. Skandalicznie, kompromitująco nas okpiła. A przede wszystkim: perfidnie, cynicznie okradła.

      Po raz kolejny apeluję o szczerość. Wszak real został za firewallem. Jesteśmy tu sami swoi, otoczeni znanym, komfortowym wirtualem. I pytam: po co mieszkaniec Łomży, Torunia, Stargardu, Leszna, Zamościa angażował się emocjonalnie w poszukiwania zaginionego, rzekomo porwanego bobasa z Sosnowca? Bo liczył, że to pomoże w poszukiwaniach? I co, przepraszam, błąkał się po ulicach swego miasta, oddalonego od miejsca zdarzenia o setki kilometrów, z nadzieją, że znajdzie niemowlę ze zdjęcia? Brednie. Czekaliśmy na gratyfikację. Tak, tak. Liczyliśmy na to, że dzieciak szybko się znajdzie, najlepiej żyw i zdrów, a wtedy każdy z nas poczuje się lepiej. Bo zalajkował odpowiedni event na fejsie. Bo wpisał współczującego komcia na forum. Bo podesłał koleżance przez gadu linka do wyjątkowo wzruszającej galerii zdjęć „małej Madzi”. Bo to, bo tamto, bo siamto.

      Robiąc z tych nadziei pośmiewisko Katarzyna W. popełniła zbrodnię przeciw vox sieciuli. Najwyższy Sąd Wszechsieci, we współpracy z Trybunałem Facebooka i Autonomicznym Wydziałem Twittera, uznał ją za winną i skazał na medialne ukamienowanie.

/rys. Magdalena Jemielity/

Ramię jest. Nawet tych ramion sporo.

      Seks i kasa to zestaw dawno przebrzmiały. Tym, co obecnie nas podnieca, jest seks i trup. A jeśli jeszcze trup jest owocem całkiem niedawnego seksu, to już w ogóle sukces na cztery fajerki, przy którym ochoczo ogrzewają się przeróżni medialni eksperci od wszechrzeczy.

      Osiem lat temu trafiłem wraz ze swą chorą, trzymiesięczną podówczas córką przed oblicze pewnego wybitnego specjalisty z zakresu neurochirurgii dziecięcej. Oboje z żoną wykluczaliśmy jakikolwiek uraz. Do tamtego momentu przez całe życie B. nie było nas przy niej przez góra pięć godzin. Na pytanie co się mojemu dziecku stało facet spojrzał na mnie wyraźnie zdziwiony i odparł, że ani nie wie, ani nigdy się nie dowie. Mogło być cokolwiek. Po czym zasypał mnie opowieściami o przypadkach bobasów, które się – dajmy na to – sturlały z wersalki. I nie udało się ich uratować. „Wie pan, mogła się stuknąć w drabinkę łóżeczka. Czaszka wciąż miękka, ciemiączko otwarte, różne rzeczy się zdarzają” – dodał.

      Operacja B. poszła gładko. Moje dziecię nie ma – tfu, tfu! – żadnych problemów neurologicznych i wspaniale się rozwija, za co dozgonnie trzymam profesora L. (i jego zespół) w życzliwej pamięci. Na pewno zresztą nie ja jeden. I tak się zastanawiam: co chłop mógł pomyśleć o rewelacjach swoich, pożal się Boże, kolegów po fachu. Tej trójki, czy czwórki pediatrów (!!!), którzy z niezachwianą pewnością – choć z oddali – utrzymywali, że najprawdopodobniej dziecko przeżyło upadek, zaś matka wyniosła je na mróz na pewną śmierć? A vox sieciuli wtórował…

      Zresztą, państwo doktorstwo znaleźli się w bardzo doborowym towarzystwie. Mentalną kondycję Katarzyny W. równie pewnie (i równie na odległość) oceniali psychologowie i psychiatrzy. Jakiś emerytowany negocjator (zamieszkały bodaj w Warszawie) bez pudła podał moment, w którym blef matki denatki się załamał. Do boju ruszyły też ramiona miejscowe: teściowa, sąsiedzi, była szefowa, ksiądz. Aż dziw, że nie ujawnił się jeszcze pierwszy partner seksualny oskarżonej, ani nawet jej szkolne psiapsiółki.

      Jednakże największym, najsilniejszym ramieniem sprawiedliwości okazał się pewien eksdetektyw. Można wręcz przypuszczać, że gdyby jemu podobni zamieszkiwali biblijną Sodomę, owo urocze miasto po dziś dzień istniałoby w stanie zasadniczo nienaruszonym. Rutkowski uosabia ideał bohatera vox sieciuli. Bezkompromisowy, za nic mający utarte schematy dochodzenia, niechowający się za tarczą dobra sprawy odkrywca prawdy. A przynajmniej tego, co vox sieciuli za prawdę uznaje. Czy bez niego miliony internetowych komentatorów, czytelników Faktu i SE, także – przede wszystkim? – ich cyfrowych wydań, dowiedziałyby się, jak to „naprawdę” z tą Madzią było? Czy dałoby się zdemaskować Katarzynę W. jako winną zbrodni przeciwko vox sieciuli i przykładnie ją ukarać? Guzik. Sprawa toczyłaby się po cichu. Po paru dniach jakiś nudziarz w mundurze wydałby lakoniczny komunikat o zakończeniu postępowania i, odwróciwszy się na pięcie, zostawiłby obwieszonych mikrofonami reprezentantów vox sieciuli z ich wykrzyczanymi pytaniami i niewypowiedzianą skargą na brak gratyfikacji.

I jest broń. „Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień” – gdy pewien długowłosy, brodaty młodzieniec wypowiadał te słowa, internet (a wraz z nim vox sieciuli) jeszcze nie istniał. I dobrze. Bo inaczej całe mrowia ludzi zamiast skrzyżowanych belek nosiłyby na szyi worek wirtualnych kamieni.

Z-M-P

Tags:

25 komentarzy

  • dokładnie tak, jak napisałeś.

  • odważnie
    ocen w internecie sporo, chciałoby sie tym kamieniem rzucić, choć z drugiej strony… nie mamy pełnej wiedzy… wiec trudno oceniać
    PS jedno jest pewne, jest to z pewnością tragedia, a język tekstu nie do końca mi z ta tragedią współgra jednak

    • Oczywiście, że jest to tragedia. Nawet kilka tragedii. Brutalna, bezsensowna śmierć kilkumiesięcznego dziecka. Rozpaczliwy obłęd matki. Rozdarcie ojca – można by tak jeszcze trochę. Ale po co? Kto w coś wierzy, niech się za nich wszystkich pomodli, kto nie, niech o nich ciepło pomyśli. I tyle, ciszej nad tą trumną. Tak mi się przynajmniej zdaje.

      Tekst nie miał traktować o tragedii, a o reakcji na tragedię. Stąd też język taki właśnie, nie inny.

  • w tej sprawie ciągle pada wiele słów, a ciągle jeszcze jest tak wiele niewiadomych, że już człowiek sam nie wie, co ma myśleć

  • Mnie się wydaje, że ten vox antysieciuli jest niestety drugą stroną tego samego medalu. Czy wydając w sprawie matki Madzi wyrok skazujący czy uniewinniający, czy tak jak Autor artykułu salomonowy, działamy w stanie niewiedzy i braku dowodów. Za to nie mamy kłopotu z kategorycznymi i wyrazistymi tezami.

    Z tego punktu widzenia Twój artykuł Zygmuncie miejscami znakomicie wpisuje się w vox sieciuli. Rozumiem erystyczne prawa felietonu, ale wybacz, nie jesteśmy jeszcze Tabloidolandią-krajem bezprawia.

    Nie jesteśmy jedynie krajem dyktatury sieciowej tłuszczy, wbrew pozorom konstytucja sprawdziła nam się parę razy świetnie i nie „jest martwa jak spróchniała kłoda”.

    Owszem, przykre jest, że nasze struktury społeczne są mizerne i słabe. Aparat państwa coraz częściej nie jest w stanie się dyktatowi gawiedzi przeciwstawić, ulega mediom, demagogii, a w tej sprawie nie umiał sobie poradzić na czas ze śledztwem, ani z karykaturą Rambo z zomowską proweniencją.

    Ale nie oznacza to, że można ot tak sobie i na NASZE państwo, konstytucję, demokrację, prawo, wydawać kategoryczne wyroki a la vox sieciuli.

    W tym wymiarze jeden demagogiczny vox sieciuli starł się z drugim. Taki dyskurs odrzucam, choć z intencją Twojego Zygmuncie artykułu się zgadzam.

    • Mnie się nie wydaje, Jacku, abym ferował jakiekolwiek – salomonowe, czy nie – wyroki w sprawie matki Madzi. Jak w tekście stoi – nie jestem prawnikiem. Nie znam też Katarzyny W., nie sądzę, abym kiedykolwiek ją poznał. Nie mam żadnej własnej wiedzy nt. zdarzeń tamtego feralnego wieczora.

      Czuję się za to (jak każdy internauta i telewizyjny oglądacz) uprawniony do oceny medialnego szumu, jaki się wokół tych zdarzeń wytworzył. Nie jesteśmy tabloidolandią? Nie, jeszcze (?) nie. Ale coraz częściej nią bywamy. I na pewno byliśmy nią w tej konkretnej sprawie.

      Piszę „byliśmy”, bo całe to kamienowanie ma też jak najbardziej autoironiczny wydźwięk. W ciągu ostatnich kilku dni przeklikałem co najmniej kilkadziesiąt sieciowych materiałów na wiadomy temat. OK, mógłbym się usprawiedliwiać, że po prostu zbierałem informacje do własnego tekstu. Ale byłaby to tylko część prawdy i niezbyt droga wymówka.

      Nie wydaję wyroków na demokrację, konstytucję, cokolwiek. Uważam jednak, że państwo zawiodło. Bo państwo to my. I my pozwoliliśmy, żeby kobieta i tak nieludzko udręczona nagłą śmiercią córki została medialnie zaszczuta. Konstytucja to tylko parę zdań. One będą martwe jak spróchniała kłoda, jeśli tylko zechcemy, by takie były. A przez ostatnich parę dni chcieliśmy bardzo.

      Owszem, znów możemy się odżegnywać, tłumaczyć, że nas ten Rutkowski mierzi, żeśmy praworządni i sprawiedliwi. Niby racja. Ale ktoś przecież pozwolił, przy okazji innych spraw, by powszechna tabloidyzacja zakreślała coraz szersze kręgi. By fundamentalne przecież w zachodniej cywilizacji – do której pono chcemy należeć – prawo do obrony, domniemanie niewinności i inne takie zostały potraktowane z buta. Kamieniami rzucają niemal wszyscy, a mam wrażenie, że prawie nikt nie powinien. Ja w każdym razie trzymam ręce przy sobie.

      Stąd taki tekst, nie inny. Jednocześnie krytykujący vox sieciuli i mocno weń wrośnięty. Napisałem go przecież jako internauta i, pożal się Boże, felietonista INTERNETOWEGO Magazynu Autorów:)

      • Ależ pan,panie Zygmuncie tylko ten szum medialny zwiększa.Wprawdzie na malą skalę ale jednak..
        Ma rację Roj,że w tej sprawie działamy w stanie niewiedzy i braku dowodów,więc po co się wypowiadać?
        Ciekawy jest tu aspekt zupełnie uboczny,zauważalny przy tej okazji. Właśnie ów szum informacyjny. Coraz bardziej „widoczny” w TVN, Superwizjerze, Polsacie.
        Gdy studiowałem dziennikarstwo „mój ” wykładowca przedmiotu Zbigniew Mitzner (Jan Szeląg współpracownik przedwojennych „Szpilek” i czeerwonej (tj socjalistycznej,nie bron Boże komunistycznej ) prasy zwykł mawiać,że musi mieć dobre pioro i szerokie łamy(tzn wysokonakładową prasę) ale już niekoniecznie rację.Dodawał jednak,że felietonista powinie reprezentować własny, oryginalny pogląd w sprawie będącej przedmiotem aktualnego zainteresowania opinii publicznej albo też wypowiadać się na temat przemilczany przez opinię publiczną ale jego zdaniem ważny i niesłusznie przemilczany.
        Z. M ,o ile się nie mylę,nie miał nawet magisterium ale byl człowiekiem mądrym i znającym arkana dziennikarstwa.Dlatego uczyniono go profesorem,postępując tak jak się robi w US; dobry praktyk powinie nnauczać rzeczy praktycznych.
        Z-M-P ma dobre pioro ale lezie w tematy eksploatowane,już rzygliwe, i zajmuje jak słusznie stwierdzil Jacek postawę Piłata; ani nie potępia ani nie nnie pochwala.To wygodne ale czy oryginalne?
        Naturalnie przesadyzm,prowokacja to zalety felietonu. Tego też nauczył mnie Z.M..
        Tylko co nazwiemiemy przesadyzmem? W stanowiska internautów były różne,nie tylko kamieniujące,tzn potępiające Katarzynę W, feministki zwracały uwagę na skutki szoku poporodowaego (ile ów stan może trwać?,chyba nie pół roku )kobiety na ciężar opieki nad niemowlakiem i brak pomocy ojca itd. Tego wszystkiego nie da się sprowadzić do wspolnego mianownika.A p. Zygmunt to zrobił.Naturalnie miał do tego prawo.Ale w imię czego? Nie wiadomo.I tu postąpił wbrew zasadom gatunku . Uproszczenie dla samego uproszczenia.Nie można jednocześnie krytykowac tak szerokiej zbiorowości jak internauci(bo nie jest to grupa homogeniczna)i twierdzić,że na Katarzynę W urządzono nagonkę medialną.
        A co będzie jak się okaże,że ta pani to zwykła i prz ebiegła dzieciobójczyni działająca w spółce ze swoim mężem i za akceptacją teściowej?
        Wbrew pozorom wiemy sporo,żeby stawiać pytania.Niestety nie znamy elementarnych i konkretnych faktów,gdyż media, których ponoć pierwszym zadaniem jest informowanie,albo same nie miały żadnych konkretnych informacji,albo je zbagatelizowały, albo-wreszcie- pochłonięte tzw narracją (czyli ciągnięciem tematu) i zadowolone z posiadanie „newsów” zapomniały o tych szczegółach poinformować.
        Rozbudzano emocje i pokazywano emocje. Nie całkiem bezinteresownie. Program(y) lecą godzinami. Do tego garnka trzeba coś włożyć,prócz „gadających glow ” i podtykania mikrofonu pod usta ludzi nie potrafiących się wyjęzyczyć (słynne nocniczki; eeeeeee-e)
        Na swiecie cos się dzieje,w Polsce coś się dzieje, o tym lepiej nie mówić,nie dlatego,żeby przykryć jakieś „niewygodne” wydarzenia ale może przede wszystkim dlatego,że nie ma się pieniędzy na zakup zdjęć, umieszczenie własnych korespondentów zagranicą.
        Wystarczy porównać serwisy InformacyjneCNN, BBC,RAI..a naszymi. Wystarczy przejrzeć światową prasę(nawet w wydaniach internetowych),żeby stwierdzić,że jesteśmy (w dobie globalizacji!!!) DOSKONALE ODIZOLOWANI od świata ,ba nawet od EU,do której ponoć należymy.
        Mamy za to informacje,które dawniej należały do medium zwanego „maglem”.
        To wbrew pozorom nie jest takie głupie,z socjotechnicznego punktu widzenia; świat pogrążony w katastrofach,morderstwach,dzieciobójstwach,matkobójstwach,napadach, kradzieżach,ktore przecież zdarzały się zawsze i będą się zdarzać,świat glindzących „telewizyjnych” profesorkow, budzi odrazę,niekiedy przerażenie.lub wrażenie chaosu.
        To wzmacnia pragnienie ładu i życzliwość dla aktualnych rządów.I to jest clue prawie wszystkich programów.Funkcja fatyczna,przekaz nakierowany na kontakt z widzem (’i Ty możesz się wypowiedzieć w TV,jeśli nie dziś ,to jutro)
        W tym kontekscie trzeba brać „przypadek Madzi W.” ; trzydzieści parę godzin programu z głowy i prawie za darmo.A ile listów ,ile dyskusji…
        To nic,że dyktator w Wenuzueli zakupił kilka chinskich odzutowców J-20,lepszych od F-18,że w Bahraimie są demonstracje antyrządowe i ogłoszono stan wyjątkowy oraz sprowadzono komandosów z Arabii Saudyjskiej…

  • Felieton jest dobrze napisany. I na tym możnaby skończyc wszelkie dywagacje. Ale.. Ów „vox sieciuli” ,jak się skapować łatwo, to „Głos Sieci” . Sieć po łacinie= rete,retis.A zatem powinna po łacińskim vox, vocis, iść jakaś forma od słowa „rete”, a nie polski wyraz,bo całość tworzy makaronizm,w dodatku makaronizm o ironicznym,łatwym do odczytania wydzwięku.Niestety,nie znam łaciny ale się nie chwalę tym,że ją znam. Od wielu lat interesuję się językoznastwem oraz lingwistyką i wiem,że używanie takich makaronizmow jest nie tylko śmiesne lecz tównież pretensjonalne. Do meritum sprawy odniosę się w osobnym poście.

  • Ja w dalszym ciągu z intencją felietonu się zgadzam, ale rodzi się we mnie coraz większy wewnętrzny bunt. Ze wszystkich mediów wyglądają bowiem do mnie rodzice Madzi, wywiady, konferencje prasowe, żałoba łącznie z przefarbowaniem włosów na czarno /rzekomo dla uniknięcia rozpoznania w obawie przed linczem/.
    Niestety zaczynam mieć tu wrażenie że obok spektaklu z udziałem vox sieciuli rozgrywa się zupełnie inny spektakl z udziałem rodziców dziecka. Koszmarny, przerażający.

    Dzisiaj z kolei kolejna konferencja prasowa tychże rodziców atakująca media.

    Nie śmiem oceniać i ferować wyroków, ale motywacji nie rozumiem.

    Nie wiem jaka ona jest, czy jest to krzyk zagubionych zaszczuwanych ofiar naiwnie myślących że mogą podjąć grę z mediami czy odgrywane role w jakiejś perwersyjnej pogoni za rozgłosem. Efekt mnie przeraża.

    Nie rozumiem tego wszystkiego.

    • ad vocem:
      coraz bardziej się zgadzam, że postępowanie rodziców Magdy coraz mniej można utożsamiać z „krzykiem zagubionych zaszczuwanych ofiar”.
      Nie wiem czy do prasy centralnej to dotarło, ale całkiem niedawno we wrocławskiej publikowano na pierwszych stronach relacje z „wypoczynku rodziców Magdy na Dolnym Śląsku”[por. The Times Gazeta Wrocławska]. Przyznam, że najbardziej żenujące wyskoki TVN to przy tym małe piwo. Fakt, nie było to foto story, ale tylko z uwagi na brak zdjęć. Poza ty stylistyka, treść, zapełnienie połowy (dosłownie) pierwszej strony gazety, która się za szanująca uważa. Otóż dziennikarze GWr „spotkali” oboje rodziców Magdy, gdy spacerowali po pałacowym paru w Książku, zwiedzali zamek i karmili koniki. Nie unikali mediów, nie unikali rozmów z innymi zwiedzającymi, o żadnym kamuflażu mowy nie było, wręcz przeciwnie. Podali (jednak bez konkretnego adresu) że wypoczywają na Dolnym Śląsku, że im się tu podoba, że wypoczynek w całości sfinansował Rutkowski. W materiale nie podano czy spotkanie z reporterami było przypadkowe czy też nie. Natomiast jakiś czas potem (na stronie bodajże 3 czy 4) tejże gazety pojawiła się już skromniejsza objętościowo informacja „Rodzice Magdy wyjechali z Dolnego Śląska”. Czy tu można mówić o urywaniu się i „w spokoju przeżywaniu bólu”? Nie sądzę. Gdyby ta było, to nie udzielaliby chyba wywiadów. A może się mylę i dziś przeżywanie polega na czym innym.
      linków nie podaję by nie brać udziału w tym spektaklu.

      • Nie bardzo rozumiem, o co Wam obu chodzi. Przecież to jest w dalszym ciągu dokładnie ten sam mechanizm. OK, przez pewien moment było cicho. A potem: brzdęk! TAK „CIERPI” MAMA MADZI! krzyczy tabloid pokazując zdjęcie Waśniewskiej w modnych ciuchach. Chwilę później (albo chwilę wcześniej, nie pamiętam) pismo, które za tabloida by się obraziło, informuje o „nowych faktach (!!!) w sprawie Madzi”. Co to za fakty? Ano podobno śledczy posiadają wiedzę, że Waśniewscy już dwa dni przed faktem planowali śmierć swej córki. Tak przynajmniej twierdzi „anonimowe źródło”. Dalej ten „reportaż” w GWr, której dziennikarze „czystym przypadkiem” znaleźli się w Książu w tym samym czasie, co W. i bardzo od W. uciekali, ale tamci tak napierali, że aż przerażeni żurnaliści musieli ich o to i owo podpytać, a potem jeszcze to opublikować. I jeszcze to, i jeszcze tamto…

        Moje stanowisko zasygnalizowane w tekście nie ulega zmianie. Ja nie wiem, co sądzić o tych ludziach, o ich postępowaniu i motywacji. Może są „zagubionymi, zaszczuwanymi ofiarami”, a może parą zimnych, cynicznych wywłok, które na chłodno zaplanowały i przeprowadziły zamach na własną córkę i jeszcze teraz robią na tym własny lans. A może prawda jest zupełnie inna. Nie mam pojęcia, nie mam nawet podstaw do przypuszczeń. Wciąż jednak mierzi mnie, że sąd nad nimi odprawiany jest przez vox sieciuli i łaszące się doń media.

        Przeciwko czemu rodzi się w Tobie bunt, Jacek? Pod adresem Waśniewskich poleciały w mediach bardzo, bardzo ciężkie oskarżenia. W dodatku podstawą do tych oskarżeń są jakieś „anonimowe źródła”. Co dziwnego w tym, że ci ludzie się bronią? Co innego mieliby, Twoim zdaniem, zrobić? Spokojnie znosić tabun voxsieciulowo nakręconych „obrońców sprawiedliwości” skandujących im pod oknami „mordercy, mordercy!”???

        A Ty, Yarrek, skąd wiesz, że _nie_można_mówić_ o „urywaniu się i spokojnym przeżywaniu bólu”? Każdy przeżywa ból na swój sposób. Niektórzy rzucają się po chałupie, rwą włosy z głowy i generalnie histeryzują. Inni popadają w tępe otępienie. Jeszcze inni szukają zapomnienia w takiej, czy innej aktywności. Dlaczego żałoba Waśniewskich _nie_może_polegać_ na wspólnym spędzaniu czasu? OK, ja rozumiem, że wg vox sieciuli Waśniewska powinna dokonać samospalenia, a jej mąż ukraść Rutkowskiemu giwerę i palnąć sobie w łeb. No ale kurczę no, nie idźmy tą drogą.

        • No właśnie chyba nam chodzi o to, że coraz więcej się dowiadujemy o rodzicach Madzi. I to nie od dziennikarzy a od nich samych. Ty bronisz ich przed vox sieciuli, a ja przestaję ich od niego odróżniać.

          • Ja nie bronię ich. Po raz enty powtórzę:) że nic o nich nie wiem. Bronię siebie i własnego przekonania o tym, że od sądzenia i wymierzania sprawiedliwości są u nas w kraju odpowiednie instytucje.

            Czy Waśniewscy wciągnęli się/dali się wciągnąć (raczej to drugie) w voxsieciulowe przepychanki? Pewnie tak. Ale jaki, przepraszam, mieli wybór?

  • ja jednak uważam, że po tym całym spektaklu jaki urządziła matka Madzi, opinii publicznej należą się informacje dotyczące tej sprawy, wszelkie informacje
    natomiast to, w jaki sposób są one serwowane, to już zupełnie inna historia
    obawiam się, że efekt pracy śledczych może jeszcze solidnie nami wstrząsnąć

    • /po tym całym spektaklu jaki urządziła matka Madzi, opinii publicznej należą się informacje dotyczące tej sprawy/

      A niby dlaczego? „Opinia publiczna” sama na ten spektakl poszła i chyba dobrze się na nim bawiła. I teraz ma się domagać jeszcze jakichś ciągów dalszych? Jakim prawem? Przecież cały ten teatrzyk ze wszystkimi swymi kontynuacjami w haniebny sposób zakłóca nie tylko powagę śmierci, ale też powagę instytucji państwowych.

      • Ale kiedyś pewnie dowiemy się tyle, że będziemy mieli prawo do ocen chociaż ja ani o ocenianie ani o wiedzę specjalnie nie zabiegam.

        Czy dołączę do vox sieciuli jeżeli powiem, że sposób występowania rodziców Madzi w mediach nie mieści się w tym co uważamy za normę dla rodziców tracących dziecko i to w dziwacznych okolicznościach?

        Czy też będę gawiedzią bezduszną jeżeli powiem, że udzielanie intymnych wywiadów na prawo i lewo, a potem organizowanie konferencji prasowych z zarzutami przeciwko okrutnym mediom to dla mnie istotna sprzeczność?

        Rodzice tracą dzieci, ludzie przeżywają dramaty przeróżne, media włażą z butami wszędzie, hieństwo się szerzy ale jeszcze jakoś nikt wcześniej w Polsce nie doprowadził do takiego kuriozum. A rodzice Madzi nie wydaja mi się tylko przedmiotami tej całej medialnej układanki a coraz bardziej są jej podmiotami, na końcu języka mam być może niesprawiedliwe słowo – graczami, dlatego się w ten język gryzę.

      • a choćby dlatego, że gdyby nie ten spektakl zainteresowanie opinii publicznej tak jak i mediów dawno już by się skończyło
        a skoro ludzie biegali z plakatami, szukali dzieciaka- to też w moim odczuciu należy im się wiedza kto za ta szopką stoi

      • poniekąd masz rację
        ale opinia publiczna poszła szukać dziecka, rozwieszać plakaty
        gdyby od początku matka Madzi zgłosiła śmierć dziecka- zapewne teraz mało kto o sprawie by pamiętał, wspomniał jedynie w myślach, pożałował dziecka,
        nie byłoby żadnych konferencji prasowych, ani prokuratury ani „detektywa”
        co ciekaw śmieszy mnie stający zawsze w tle zamaskowany gość, ale to na marginesie
        nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie wymyślony scenariusz matki Madzi

        a skoro stało się jak stało, to mimo, ze nie śledzę ciągle najnowszych doniesień związanych z ta sprawą
        c h c ę
        zwyczajnie chcę wiedzieć, co tam się naprawdę wydarzyło
        ot, widac taka moja ciekawska natura

        • @ p-c, Jola:

          Mnie się wydaje, że plakaty z wizerunkiem zaginionego dziecka wieszane są jednak po to, by owo dziecko się znalazło. No to znalazło się. Co prawda, martwe, niestety, ale taką ewentualność można i trzeba było brać pod uwagę przed rozpoczęciem poszukiwań. A skoro się znalazło, akcja skończona, idziemy do domu.

          No, chyba że te plakaty wieszane były w innym celu. Ale tutaj wracamy do poruszonej w tekście kwestii gratyfikacji. Żeby nie było: ja chęć tej gratyfikacji rozumiem. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jest ona wpisana w ludzką naturę i stanowi bodaj najsilniejszy czynnik popychający nas do pomagania innym. Ale, na litość boską, nie może być tak, że to dążenie do otrzymania gratyfikacji przysłania nam wszystko inne! A tak, niestety, wygląda cała ta medialna nagonka – nie bierzcie tego do siebie, proszę – „kij z tą twoją córką, suko, powiedz, dlaczego nas okłamałaś!?! Dlaczego nie pozwoliłaś nam poczuć się lepiej!?!”

          Rozumiem ciekawość, choć ten akurat jej typ jest mi obcy. Nie rozumiem, nie jestem w stanie, nachalnego medialnego wścibstwa, łamiącego wszelkie zasady i depczącego po całym szeregu świętości.

  • Przed chwilą u Tomasza Lisa Rutkowski ze Szczuką dyskutowali na temat rodziców Madzi w stylu który dobrze oddaje pointa.

    Szczuka: Pan jest nabuzowany
    Rutkowski: A Pani jest pijana
    Szczuka: Ale Panu przyżarło
    Rutkowski: A Pani przypaliło
    Lis: A za chwilę dyskusja o reformie emerytalnej.

    Znamienne, nieprawdaż?

    A ja mam jeszcze jedną refleksję, co do której jestem nastawiony zupełnie jednoznacznie. Prokuratorom chyba się spodobały konferencje prasowe i bawią się świetnie. Nie lata się do mediów nagłaśniając poszlaki tylko udziela się informacji publicznej jeżeli to nie narusza dobra śledztwa i ma się twarde dowody.

    Tu się powoli załamują podstawowe standardy. Służby publiczne i osoby zaufania publicznego nie mogą się tabloidyzować.

    • Oglądasz Lisa? Z wrodzonej troski o bliźnich czuję się zmuszony przypomnieć Ci, że masz tylko dwoje oczu i dwoje uszu. I muszą Ci one starczyć na całe życie:)

      /Prokuratorom chyba się spodobały konferencje prasowe i bawią się świetnie. Nie lata się do mediów nagłaśniając poszlaki tylko udziela się informacji publicznej jeżeli to nie narusza dobra śledztwa i ma się twarde dowody.

      Tu się powoli załamują podstawowe standardy. Służby publiczne i osoby zaufania publicznego nie mogą się tabloidyzować./

      Tu się zgadzam w 100%. W ogóle nasilanie się tego zjawiska można zaobserwować już na przestrzeni ostatnich kilku lat. Ono, moim zdaniem, nie jest bezpośrednio związane z „Madziagate”, ale doskonale – tfu! – wpisuje się w przepoczwarzanie RP w Tabloidolandię.

  • ///ten „reportaż” w GWr, której dziennikarze „czystym przypadkiem” znaleźli się w Książu w tym samym czasie, co W. i bardzo od W. uciekali, ale tamci tak napierali, że aż przerażeni żurnaliści musieli ich o to i owo podpytać, a potem jeszcze to opublikować. I jeszcze to, i jeszcze tamto…///

    Się nie rozumiemy. Nigdzie nie twierdzę, że dziennikarze ich spotkali przypadkowo Wręcz przeciwnie uważam. Problem widzę w tym, że w dość krótkim czasie państwo W. z wielka swoboda rozmawiają o sprawie z dziennikarzami, kompletnie się przed nikim nie ukrywając, a za niedługo na konfpresie utyskują, że są przez media prześladowani. Nie widzisz tu sprzeczności?

    ///Wciąż jednak mierzi mnie, że sąd nad nimi odprawiany jest przez vox sieciuli i łaszące się doń media.///

    Mnie mierzi to samo, ale wybacz – gdybym przeczytał relację o tym jak uciekają w Książu od Krasowców, to bardziej bym się skupiał na mediach, a tak dziwi mnie parcie na „szkło” państwa W. Z osądzaniem to poczekam na prokuraturę. Albo raczej na sąd, bo różnie u nas prokuratorskie akcje na Sali sądowej wyglądają.

    ///a Ty, Yarrek, skąd wiesz, że _nie_można_mówić_ o „urywaniu się i spokojnym przeżywaniu bólu”? Każdy przeżywa ból na swój sposób. Niektórzy rzucają się po chałupie, rwą włosy z głowy i generalnie histeryzują. Inni popadają w tępe otępienie. Jeszcze inni szukają zapomnienia w takiej, czy innej aktywności.///

    A co z brylowaniem w mediach?

    ///Dlaczego żałoba Waśniewskich _nie_może_polegać_ na wspólnym spędzaniu czasu?///

    A gdzie ja wspólne spędzanie czasu potępiam? Mierzi mnie medialność ich przeżywania. No i chyba nie chodzi o spędzanie czasu wspólne z mediami.

    ///OK, ja rozumiem, że wg vox sieciuli Waśniewska powinna dokonać samospalenia, a jej mąż ukraść Rutkowskiemu giwerę i palnąć sobie w łeb. No ale kurczę no, nie idźmy tą drogą.///

    A kto mówi by taką drogą iść? ja nie widzę (w tej dyskusji).

    ///Czy Waśniewscy wciągnęli się/dali się wciągnąć (raczej to drugie) w voxsieciulowe przepychanki? Pewnie tak. Ale jaki, przepraszam, mieli wybór?///

    Od momentu „spuszczenia się” na Rutkowskiego to faktycznie niewielki. Myślę jednak że choćby w Książu to jakiś był.

Zostaw odpowiedź do Z-M-P