GRAżyna Studzińska-Cavour: Na dwoje babka wróżyła

15 lutego 2012 11:5413 komentarzy

UDA “Hurtownia Przebiśniegów” 2010

(Pierwsze zdanie jest najtrudniejsze… Szach – Mat. Napiszę, że płyta jest dobra!)

Płyta jest dobra.

(I teraz już sobie mogę pisać i krytykować co chcę. Tak zrobię.)

Na dwoje babka wróżyła

Recenzja płyty “Hurtownia Przebiśniegów” zespołu UDA z Krakowa
www.myspace.com/udauda

Uda to taka część ciała, o której trudno wypowiedzieć się jednoznacznie. Mogą być bowiem smukłe, jędrne, sprężyste, umięśnione i wygimnastykowane, posągowe jak rzeźbione, opalone i ponętne, takie, które zapierają dech w piersiach. Mogą też być obfite, pełne, miękkie, puszyste i z cellulitem. Nie znaczy to wcale, że nie ma amatorów na te ostatnie. Potrafią i one skutecznie dech w piersiach zaprzeć i ekscytację wzbudzić w niejednym. Ale to uda trudne i nieoczywiste.

     Na recenzowanej płycie prezentują się trzy pary młodych wiekiem i stażem, męskich ud… Tych trudnych.

      Zanim przejdę do meritum postaram się uda rozebrać. W tym celu dotknąć muszę okładki i robię to z niejakim obrzydzeniem. Mimo, że odkurzyłam starannie mokrą szmatką, ciągle mam niedosyt estetyki. Jest po prostu brzydka. Nie oczekiwałam zdjęcia fikającego do góry nogami, udekorowanego oszałamiającym kwieciem wiosennym, pączkującym w tytule, nie mniej jednak szata graficzna wyraża nic i zaprasza do niczego. A to błąd, bo jest ona płyty i zespołu wizytówką. Szczególnie, że to pierwsza. Gdybym nie musiała, to nie sięgnęłabym po nią na półkę. Ale ponieważ nie miałam wyboru, bo przyszła pocztą do rąk własnych, otwarłam, aby zapoznać się z tytułami utworów.

     Jest ich dwanaście i każdy zmusza do zastanowienia. Bardziej jeszcze zastanawia teletext, który jest w kilku przypadkach odmienny od zapowiadanego w druku (np. “Pom…pom…”). Czy to celowy, czy niecelowy zabieg, pominę. Nazewnictwo tchnie wczesnymi zespołami punk-rockowymi i trudno mi wyzbyć się skojarzeń np. “Człowiek-gulasz zadaje decydujący cios lutownicą” z “Zarąbałem cię siekierą” Śmierci Klinicznej. Może tak mam, że mi się wszystko kojarzy, bo na słowo mam czułki wyczulone jak pszczółka, ale im dalej w las, tym nie jaśniej…

     Igor Herzyk (gitary elektryczne, głosy, melodyki), Kuba Sieńczyk (gitary basowe, głosy, harmonijki ustne) i Michał Zawadzki (perkusje, głosy, tamburyny) przeczołgali mnie przez wszystkie możliwe muzyczne gatunki i motywy, podtopili w źródłach inspiracji od rocka przez folk do muzyki poważnej i szkoda tylko, że wszystko na raz…

      Czego bowiem nie ma na tej płycie to pytanie, na które trudno odpowiedzieć. Najmniej jest jazzu. Tak. Jazzu raczej nie ma. Nawet tego bardzo free. Słuchając za to wielokrotnie i w zróżnicowanym wiekowo (20-50) towarzystwie wykształconych muzyków i zwyczajnych muzykolubów, co raz słyszeliśmy ciekawostki. A to Satriani, a to Led Zeppelin, a Vivaldi, a The Doors, a ścieżka dźwiękowa do Desperado, a Kult, a Poniedzielski… I nie w tym rzecz, że się klasyfikacji gatunkowej wymyka, a raczej, że do każdego muzycznego gatunku zakwalifikowaną być może. Nie, żebym się czepiała, bo jak już zaznaczyłam na wstępie płyta jest dobra, ale… bigos i gulasz niekoniecznie muszą się łączyć w jedną potrawę z poziomkowym kisielem. Atonalność, w którą nagrania obfitują, jest sprawą relatywną. Dla niedoświadczonego słuchacza może być nie do zniesienia, podczas, gdy koneser wysłyszeć potrafi w niej wszystko. Nie ma tu jednak free-jazzowej atonalności, która opiera się na pewnych przyjętych schematach. Jest raczej zasada dysonansu. Jakaś faktura dysocjatywna sprzyjająca gustom różnorodnych słuchaczy. W jednej sali koncertowej współcześni melomani, fani progresywnego rocka i poezji śpiewanej. To się raczej nie uda…

      Ogólne wrażenie mam takie: gdyby każdy z utworów kończył się w połowie, byłoby to z pożytkiem dla słuchacza i wykonawcy. Nikt by się nie zmęczył, pozostałby przyjemny niedosyt, a postawiony na końcu znak zapytania kazałby nam oczekiwać na rozwój. Wypadków, zespołu i muzyki. Nie stałoby się nic złego, gdyby zrezygnować z “instrumentu” zwanego “głosy”. Instrument ten psuje bowiem dzieło i to w dużym stopniu. Wykrzykuje tytuły utworów w najmniej pożądanych momentach i powtarza je do znudzenia bez specjalnego uzasadnienia. Pierwsze skojarzenie: kalka z kultowej swego czasu Siekiery “szewc zabija szewca bum tarara bum tarara”. Kalek i inspiracji wielowymiarową muzyką lat osiemdziesiątych jest niestety znacznie więcej.

     Trzeba powiedzieć, że zespół stoi bardzo mocno na dwóch udach basisty. Bas jest świetny, nieagresywnie trzymający całość za rogi. Nie narzuca się, a wyraźnie wiedzie prym. Hats off to Kuba Sieńczyk.

     Pozostałe dwie pary UD to, bez wątpienia, artyści świadomi, technicznie i melodycznie bez zarzutu, osłuchani i obdarzeni wielką muzyczną i pozamuzyczną wyobraźnią. Tylko, czy koniecznie trzeba aż tak popuszczać jej wodze?

     Czytam w jednej z kilku recenzji, że “to w skali Polski zupełny unikat” czyli, że tego jeszcze nie było. Było, Panowie. Wszystko było, tylko nie tak wymieszane. Brak spójności i wiodącego zamysłu to chyba jedyny, choć niebagatelny zarzut.

     Słuchałam wielokrotnie. W samochodzie i w domu. Głośno i cicho. W głośnikach i w słuchawkach. Na średnim i bardzo dobrym sprzęcie. Sama i w towarzystwie. Nie boli, ale to jeszcze wiosny nie czyni.

Pora więc się odrobinę rozdrobnić…

      Mewy Lajty – miły utworek z wyraźnymi wpływami Led Zeppelin. Słychać, że mewy. Że lajty nie bardzo. Stacja Grzyb dużym zróżnicowaniem tempa i rytmu rzeczywiście przywołuje ruch pociągów na małej stacyjce, zwalnianie, oczekiwanie, sapanie lokomotywy, gwizd motorniczego. Wyraźny motyw ludowy pewnie w zamyśle kompozytorskim miał przywoływać skojarzenia z “jedzie pociąg z daleka”, parlando jednak zupełnie nietrafione. Umyjcie węgiel klarownie bazuje na stylistyce The Doors, zarówno brzmieniem gitary, jak i linią melodyczną.
     Szkielet oscyluje między Hansem Klossem, Psem Cywilem, a filmami Polańskiego z lat sześćdziesiątych. Nibynóżki na góralską nutę. Feministyczna pani pedagog w ciekawym, synkopowanym rytmie o zmiennym tempie na chwilkę zatrzymuje słuchacza, by w Kombajnie do zbierania eunuchów miał biedaczek siłę na zderzenie Black Sabbath z Kombajnem marki Bizon Wałów Jagiellońskich, a także Kombajnistą Trzeciego Oddechu Kaczuchy, wykorzystanym zresztą nieludzko również w innych kawałkach. Po przerwie oddzielonej motywem z dziecięcej kreskówki przechodzimy do gitary Banderasa z Desperado (to wszystko w jednym utworze), by wrócić do The Doors w ciekawej kompozycji Pomórnik z wieloma efektami specjalnymi. Najlepszym reprezentantem stylu UD jest chyba wspominany już Człowiek-gulasz. Bossa nova zakończona country-bluesową harmonijką ze wszystkimi innymi możliwymi i niemożliwymi dodatkami skłania mnie do refleksji, że chociaż bardzo lubię przebiśniegi i wyczekuję ich każdej zimy, to w ilości hurtowej byłyby przesadne i zwiastowanie wiosny pokryłyby dywanem łudząco podobnym do znienawidzonego już o tej porze śniegu. Gulasz… byłby dla tej płyty znacznie lepszym tytułem…

     Tak więc uda się czy się nie uda Udom wyrzeźbić piękne uda? Na dwoje babka wróżyła, a wróżby, jak powszechnie wiadomo sprawdzają się. Lub nie. Grajcie. Rozwijajcie się. Trenujcie Panowie. Popatrzę jak się wam wzmacniają mięśnie. Sześć takich czterogłowych to już cała armia, a co dwadzieścia cztery głowy to nie jedna. Zapytacie dlaczego więc napisałam na początku, że płyta jest dobra. Bo jest. To nie ulega wątpliwości. Nie wiem tylko czym to uzasadnić…

GRAżyna Studzińska-Cavour

Tags:

13 komentarzy

  • tak własnie powinno się pisywac recenzje. Bez zanudzania, bez nokautowania nadmierną erudycją (tam gdzie zbędna) a pisze się pazurem (zamiast piórem).
    Vide choćby początek:

    „(Pierwsze zdanie jest najtrudniejsze… Szach – Mat. Napiszę, że płyta jest dobra!) Płyta jest dobra. (I teraz już sobie mogę pisać i krytykować co chcę. Tak zrobię.)”

    Istna perełka. Przy odrobinie wyobraźni (hm, może nieco chorej;)))] można sobie (czytając ten passus) wyobrazić recenzentkę przy pracy. Tę początkową lekką konfuzję,;), potem nagłe olśnienie, czyli odnalezienie wytrychu, no i satysfakcję, że już sobie można pofolgować;))
    I się folguje i bardzo dobrze;)
    ps.
    wyrazy współczucia dla autora okładki

  • american dream

    Recenzja jest nierzetelna, na słabiutkim poziomie. Współczuję autorce, która sili się na bycie wielką pisarką, a nie ma warsztatu, nawet popełnia błędy rzeczowe („Feministyczna pani pedagog”). Nie ma sensownych komentarzy muzycznych, odniesienie do Siekiery to nieporozumienie. A okładka droga pani jest bardzo dobra-profesjonalny design, no ale skoro pani o muzyce nie ma pojęcia, to trudno wymagać, aby wiedziała pani cokolwiek o sztuce projektowania. Powodzenia, ma pani trochę potencjału, tylko proszę go rozwijać bardziej z głową.

    • Hmmm…

      Czy recenzja jest nierzetelna? Nie mam pojęcia. Płyty (jeszcze) nie słyszałem. Nie mogę więc wykluczyć, że wszystkie te odwołania do Śmierci Klinicznej, Siekiery, Doorsów, Zeppelinów i reszty to wierutna bzdura, a Uda rżną, dajmy na to, satanistyczny black metal. Czy na „słabiutkim poziomie”? Cóż, rzecz gustu. Ale ja bym w takim razie poprosił o przykłady recenzji na poziomie przynajmniej średnim. Bo tu, wydaje mi się, średnio można się do czegokolwiek doczepić. Są ładnie rozwinięte wrażenia ogólne, jest dość dogłębna podróż po poszczególnych utworach, a wszystko to napisane…

      No właśnie. Czy pani S.-C. sili się na bycie „wielką pisarką”? Nie wiem. Podobnie, jak nie słyszałem płyty, tak też nie wiem, jak wygląda i co robi pani Grażyna. Całkiem możliwe, że długimi godzinami przesiaduje za stołem zajadając co bardziej kaloryczne potrawy i w ten sposób stara się być „wielka”. Bo dowodów na manię jakiejś innej wielkości nie dostrzegam. Wręcz przeciwnie, jak zauważył wyżej Yarre, Autorka wręcz ucieka od nadmiernej erudycyjności i ewidentnie świadomie zubaża język. Kładzie to niejako na łopatki pana/i zdanie o braku warsztatu. Co zaś się tyczy rzekomych błędów rzeczowych – szukałem tej „feministycznej pani pedagog” i jakoś nie znalazłem. Ciekawe dlaczego…

      Czy okładka jest dobra? Cóż, mnie też raczej średnio się podoba, ale nikt pani/panu nie broni mieć odmiennego zdania. W końcu o gustach to lepiej nie. Tyle, że co tu, pardon, ma do rzeczy profesjonalizm? Czy profesjonalizm jest kategorią estetyczną? Śmiem wątpić.

      Wreszcie rzecz ze środka, czyli rzekomy brak sensownych komentarzy muzycznych. Och, za to w pana/i wypowiedzi tego muzycznego sensu aż nadto:) Czy aby nie lepiej byłoby pokombinować właśnie w tę stronę? Miast oblewać Autorkę kubłem protekcjonalnych pomyj, pokazać gdzie i dlaczego się ona myli?

      Polecam pod rozwagę.

      • „Czy profesjonalizm jest kategorią estetyczną? Śmiem wątpić.”

        Wątpliwości nader słuszne. W końcu profesjonaliści nakręcili „Quo Vadis” czy „Ciacho”:) Okazało się, że niczego to nie zagwarantowało.

        Co do okładki.. Pisze autorka „jest ona płyty i zespołu wizytówką. Gdybym nie musiała, to nie sięgnęłabym po nią na półkę.”

        To oczywiście rzecz gustu, ale nie da się zaprzeczyć, że okładka powinna być płyty (oraz twórców) wizytówką. tego chyba się zakwestionować nie da, prawdaż? Kwestia czy zachęca do pochwycenia płyty w łapkę- rzecz do dyskusji. Ja bym również nie chwycił, choć nie wykluczam, że wielu innych może zachęcać.

        Dzięki wszakże za wytknięcie „pani pedagog” – błąd nie autorski a edytorski (omyłkowe pominięcie nadesłanej poprawki autorki)za co czytelników oraz autorkę się niniejszym przeprasza i czym prędzej poprawia.

  • A to się narobiło, autorka recenzji płytę chwali, robi to ze swoistym poczuciem humoru i wyczuciem, jednocześnie dostrzega wszelkie niedoskonałości i nie wyklucza ani sukcesu ani też porażki płyty. Czemu się tu oburzać?

    Oczywiście, jak się fanem zespołu – widzi się wyłącznie zalety;)a każdy kto myśli inaczej to wróg. No, no, to prawie jak na meczu: my-oni!Do tego momentu komentarz wprawia mnie w dobry humor.

    Natomiast zarzut „o muzyce nie ma pojęcia, to trudno wymagać, aby wiedziała pani cokolwiek o sztuce projektowania” – to już poważniejsza sprawa. Pierwsze słyszę, że jedno wyklucza drugie, albo, że jedno jest niezbędne dla istnienia drugiego.

    Płyty nie znam, ale tak ciekawie napisane recenzje lubię czytać. Komentarze oburzonych też bardzo mi się podobają.
    No. Po prostu uwielbiam każdą wypowiedź dłuższą niż esemes 🙂

  • Doprawdy rozbawił mnie i jednocześnie (sic!) zastanowił komentarz Z-M-P. Jest on przykładem potwierdzającym jedną z naszych narodowych cech: wypowiadać się na jakiś temat publicznie, nie mając pogłębionej wiedzy o tym, o czym się pisze/mówi. Doceniam perswazyjny zabieg Z-M-P polegający na przyznaniu się do niewiedzy „Nie mam pojęcia”, „Płyty jeszcze nie słyszałem” itd. Niestety dla refleksyjnego czytelnika nie jest to żaden argument za tym, aby uznać całą wypowiedź za wartościową.

    Nie ma co więc silić się na szerokie komentowanie opinii… laika (takowym Pan Z-M-P niestety pozostanie, dopóki nie posłucha płyty, nie poczuje domniemanego obrzydzenia względem okładki, nie spojrzy refleksyjnie na swoją rękę wyciągniętą ku półce z płytami, która to ręka zastygła w bezruchu nie chcąc sięgać po płytę z okładką, która oczom się nie podoba itd.).

    Jedno tylko zdanie w obronie American Dream (gdyż podobnie jak Pan/Pani Dream uważam, że recenzja jest kiepska): tak, ma Pan Panie Z-M-P rację, że o gustach się nie dyskutuje i dlatego właśnie Autorka podcina sobie gałąź, bo taką dyskusję podejmuje. Nie podaje żadnych argumentów na obronę swojego stanowiska, bo po prostu nie ma wiedzy na temat projektowania okładek (swoją drogą: omawiana okładka jest bardzo dobra, radzę oceniać okładki płyt muzycznych przede wszystkim pod kątem korespondencji względem muzyki). I owszem: recenzja płyty muzycznej powinna być od początku do końca profesjonalna, a każda opinia dobrze uzasadniona.

    No chyba, że spojrzymy prawdzie w oczy i uznamy: nie ma o co kruszyć kopii, to przecież jedynie mało znaczący bloguś, którego i tak prawie nikt nie czyta. Pozdrowienia!

    • Wiecie, Cypis, do tej pory kupowałem i potem słuchałem,lub nie, płyt – nie okładek. Ta okładka wcale nie wydaje się dziwna, jest całkiem fajna, powielone uda-kwadraty. Napisy.
      Może lepiej byłoby uda powielić?? Na okładce?

      Zaś z płytą – czyli z muzyką.
      Może być tak, jak mówi pani recenzentka – że za długo…

      „…Ogólne wrażenie mam takie: gdyby każdy z utworów kończył się w połowie, byłoby to z pożytkiem dla słuchacza i wykonawcy. Nikt by się nie zmęczył, pozostałby przyjemny niedosyt, a postawiony na końcu znak zapytania kazałby nam oczekiwać na rozwój.”

      Ja już takie wrażenie miałem wcześniej. Z innymi utworami.
      Po co dżwięczeć ponad potrzebę?
      Dawni meni jazzu nie grali na raz dłużej niż 3-5 minut.
      I wystarczało!
      I słucha się!

      • Dawni meni jazzu grali czasem nawet 1 minutę i 3 sekundy:) mam dowody na winylu;)ale nie mam na czym odtwarzać.

    • A o jakim „blogusiu” jest mowa? Ta strona raczej nie funkcjonuje jako blog, a i żaden z licznego grona autorów tu bloga nie prowadzi, jeśli oceniać zgodnie z definicją prof. Bralczyka. Skoro już Internauta Cypis ,merytorycznej wiedzy od innych wymaga, może i warto tak od siebie też.
      A co do płyty, rozumiem, że dobra? Cypisowi się podoba?

    • Cóż, panie Cypis, śmiech to zdrowie, cieszę się zatem, że pana rozbawiłem.

      Jestem laikiem? Oczywiście, nadal, mimo że płytę mam już jako-tako obsłuchaną. Uda operują w muzycznym świecie, który jest dla mnie cokolwiek egzotyczny. I chyba póki co takim pozostanie, bo „Hurtownia Przebiśniegów” jakoś nie zachęciła mnie do bardziej dogłębnych wypraw badawczych.

      Czy wypowiadanie się na temat, o którym przesadnie wiele się nie wie, jest naszą „cechą narodową”? Znów – nie mam pojęcia. A skąd pan, tak w ogóle, wie, jakiej ja jestem narodowości? I czy aby na pewno tej samej, co pan? A może żadnej „naszej” nie ma?

      Nieważne. Nieistotne co mam w paszporcie napisane i jak bardzo obeznany jestem z twórczością zespołu Uda. Z czytaniem, zdaje mi się, problemów nie mam. Wiem też, jak powinna wyglądać recenzja. To chyba mogę się odnieść do komentarza dotyczącego recenzji płyty, nie zaś samej płyty? A może nie mogę? Może jest jakaś narodowa cecha, która tego zabrania? Jak to jest, panie Cypis?

      Jedno mnie zastanawia. Skoro nie warto silić się na komentowanie opinii laika, który w dodatku pisuje dla mało znaczącego blogusia, pańska pełna fachowej treści, profesjonalna wypowiedź to dla nas – a dla mnie w szczególności – zaszczyt, tak? Cóż, doprawdy nie wiem (znów ta moja niewiedza, ech…), jak mógłbym się odwdzięczyć.

  • Jaxa z Kopanicy

    Ja może nieco w bok od dyskusji, by recenzowana płytę znam.
    Najpierw jednak kilka słów o dyskusji, bo ciekawa;) choć jakby mało w niej o samej muzyce Ud.

    Słusznie Cypis zauważa, że Z-m-p strzelił gafę oceniając prace recenzentki, mimo iż płyty nie słuchał. Szkoda tylko, że kol. Cypis nie zauważył, że recenzowany komentator nie wypowiedział się o tym, czy recenzentka ma rację tak a nie inaczej oceniając płytę, ale odniósł się tylko i wyłącznie do americandimowego potępienia jej warsztatu. A to akurat można ocenić nie znając przedmiotu recenzji, to jest jasne. Można np. nie widzieć filmu a stwierdzić, czy recenzent napisał tekst spełniający wymogi gatunku, czy też nie. Podobnie z ocenę zastosowanej polszczyzny.
    Inna sprawa, że najbardziej mnie bawią uwagi „dowarsztatowe”, jako zastępcze, kiedy krytykujący nie zgadza się z poglądami autora „na temat”.

    Wracając jednak do płyty: na temat okładki, bo jak widzę dużo tu o niej, nie będę się wypowiadał, bo uważam (wbrew autorce), że jest zupełnie przyzwoita. Ale – dodam – ni grama więcej. Cypisowi pragnę jednak refleksyjnie;)) zwrócić uwagę (o ile wolno), że nie trzeba mieć kompletnie żadnej wiedzy na temat projektowania okładek, by się wypowiadać na temat ich wyglądu oraz spełniania (lub) przez nie zasadniczych funkcji wypowiadać. Mnie się na ten przykład malowanie Boscha bardzo podoba, a na temat „produkcji” obrazów w jego epoce wiem bardzo niewiele.

    O ile natomiast faktycznie można uznać, iż okładka „udziana” sygnalizowaną przez kol. Cypisa funkcję korespondencji z muzyką zapisana na płycie spełnia, to jednak pojawia się problem z funkcją inną – okładka ma zachęcać. Jeśli kol. Cypis (w co wątpię) tej funkcji nie uważa za istotną, to nie rozumiem, po co płycie okładka. Pewnie po to, po co swego czasu artykułom czekoladopodobnym opakowanie zastępcze. Mnie ta okładka nie zachęca, po płytę sięgnąłem z polecenia jednego z udzianych fanów;) za co mu niniejszym dziękuję.
    Nie żałuję tego sięgnięcia, choć nie uważam, że dysk to epokowy, rewelacyjny, że hm… Mozart się w grobie przewraca z zazdrości itp.
    Zauważę jednak, ze muzyka zapisana na płycie wywarła na mnie bardziej pozytywne wrażenie, niż na p. Studzińskiej. Z zastrzeżeniem, że utwory powinny być o połowę krótsze zgodzę się w przypadku tylko „Pedagog…”. Jednocześnie nie podzielam pozytywnej oceny „Gulaszu”. Bardziej natomiast (niż recenzentce)podoba mi się „Pomórnik”.
    Jestem też nieco większym optymistą co do przyszłości oraz hipotetycznego rozwoju Ud.:)) jeśli wolno mi się tak wyrazić.

    A na temat czy dyskutujemy tu na blogusiu, czy na łamach Njujorktajmsa – wypowiadać się nie będę, bo jest mi to kompletnie obojętne, a ten akurat fragment (w odróżnieniu od większości pozostałych) wypowiedzi kol. Cypisa rozbawił, a przecież godzina poważna. Mnie tam by było szkoda czytać słabo odwiedzane blogusie a co dopiero się na nich wypowiadać. Swoją drogą Uda też nie nagrały swojej płyty w jakiejś amerykańskiej jaskini lwa, a o ich występie w kernegihol tez jeszcze nie słyszałem, a nie zmienia to faktu, że ich płyty słuchałem bez znudzenia;) a nawet z satysfakcją.

  • (ojej… ile agresji… )

    Przepraszam, że nie uczestniczę w dyskusji, ale mam zwyczaj niepolemizowania z anonimowymi osobami. Tak będzie i tym razem. Ponieważ jednak rozmowa w dużej części nie dotyczy kwestii merytorycznych i nie jest argumentami poparta, za to wielokrotnie podważa dorobek, doświadczenie i wiedzę autorki recenzji, przypominam, że żyjemy w społeczeństwie informacyjnym XXIw. i argument „nie zna się” łatwo podważyć dwoma kliknięciami. Do tego zachęcam i pozdrawiam.

    GRAżyna Studzińska-Cavour

  • Aby pisać ciekawie, trzeba mieć lekkie pióro. Wymęczone to. Talenta niet.

Zostaw odpowiedź do GRAżyna Studzińska-Cavour